Wczoraj upłynął termin składania pism przed kolejną rozprawą w sprawie Google Books Settlement. Jest to wersja ograniczona w porównaniu do pierwotnej. O odrzucenie projektu wniosła między innymi internetowa księgarnia Amazon.com, czemu w sumie trudno się dziwić i o czym wiadomo nie od dziś. W swoim piśmie powtórzyła argumenty, które podniosła jeszcze na poprzednim etapie postępowania. Stowarzyszenie autorów akademickich sprzeciwiło się samej formie ugody, to znaczy zawarciu jej w ramach pozwu zbiorowego (class action). Podzielone są głosy autorów. Niektórzy, np. autorka Czarnoksiężnika z archipelagu, Ursula Le Guin, w liście otwartym krytykują formułę opt-out. Moim zdaniem to kluczowa kwestia dyskwalifikująca ugodę. Cały mechanizm sprowadza się do tego, że Google jest wystarczająco duży i bogaty, żeby spróbować odwrócić mechanizm działania prawa autorskiego z formuły "potrzebuję zgody na korzystanie z dzieła" w stronę "wyznaczam termin na to, żeby autor sprzeciwił się z korzystania przeze mnie na moich warunkach, a potem korzystam". Wydaje mi się to dużo groźniejsze dla interesów twórców, niż wszystkie sieci p2p razem wzięte. Z drugiej strony, są tacy uprawnieni, którym to nie przeszkadza, np. spadkobiercy Johna Steinbecka.
Więcej:
- artykuł na BBC,
- artykuł na blogu WSJ.
Więcej:
- artykuł na BBC,
- artykuł na blogu WSJ.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz