czwartek, 27 listopada 2008

Three strikes and you're out?

Dyskusja o koncepcji odcinania dostępu do Internetu przez dostawców toczy się de facto już ponad rok. Temat wraca regularnie, toczą się prace nad odpowiednią regulacją wspólnotową, bo krajowa regulacja we Francji zacznie obowiązywać już niebawem. Oczywiście mamy tu chóralną aprobatę uprawnionych z tytułu majątkowych praw autorskich, a także przynajmniej niektórych twórców. Polacy uważają, że coś takiego jak własność intelektualna nie obowiązuje i nie istnieje. Mamy w kraju duże przyzwolenie dla piractwa internetowego - stwierdził Jacek Bromski, reżyser m.in. rewelacyjnego "U Pana Boga za piecem". Gdzieś w tle, mniej medialny, ale widoczny jest opór niektórych środowisk akademickich (polecam ten raport) i NGOs (np. apel Internet Society Poland).

Nie chcę rozpisywać się tu na temat tych propozycji. Zwrócę tylko uwagę na jedną rzecz - niezależne od kwestii ideologicznych, czy aksjologicznych, trzeba odpowiedzieć sobie na pewne kluczowe pytania - jaka miałaby być w tym rola ISP? Czy to on miałby stwierdzić, że doszło do naruszenia praw autorskich? Jakie możliwości obrony miałby użytkownik, którego spotkała sankcja, o której mówimy? I przede wszystkim - o jakich naruszeniach tu mówimy? Dyskusja koncentruje się wokół p2p, a tak naprawdę przesłanki odpowiedzialności są tak niezależne od "strony podmiotowej", że pytanie Jarosława Lipszyca zadane na debacie w siedzibie "Gazety Wyborczej" (Czy jest na tej sali choć jedna osoba, która w życiu nie naruszyła trzykrotnie prawa autorskiego?) jest co najmniej na miejscu. Błogosławmy więc unijną procedurę współdecydowania - może uda się w Parlamencie Europejskim doprowadzić do takiego finału, jak przy dyrektywie o patentowaniu oprogramowania.

Nawiasem mówiąc, akurat w prawie autorskim świetnie sprawdzają się te koncepcje kryminologiczne, które odrzucają podział na "my" (obywatele) i "oni" (przestępcy). Wszyscy jesteśmy przestępcami.

Brak komentarzy: